Rejs na krzywy ryj
Na początek Festiwalu Jana Himilsbacha przybliżamy jego sylwetkę, która ukazała się przed rokiem na łamach 70. numeru "NK".
Życiorys Himilsbacha jest jak składowisko odpadów w zakładzie kamieniarskim – znaleźć tam można wszystko, ale praktycznie nic do niczego nie pasuje. Specyficzne podejście do życia, swojej własnej osoby, pracy i otoczenia, stworzyły życiorys barwny, ale i w wielu miejscach absurdalny.
Od najmłodszych lat młody Jasio musiał radzić sobie z realiami życia sieroty, trudami okupacji i Polski powojennej. Radził sobie jak umiał, jak wielu młodych ludzi w tamtych czasach. Udało mu się uniknąć kul niemieckich strażników, ale milicja PRL była skuteczniejsza. Za swoje czyny trafił do poprawczaka, a stamtąd za dobre sprawowanie (!) do kamieniołomów w Strzegomiu. Wielokrotnie powtarzał, że było to rzeczywiste wyróżnienie. „Sto razy bardziej wolał pracę w kamieniołomie niż na polu. Zadaniem chłopaków było obrabianie surowych bloków kamienia, odłupanych podczas wybuchów. Była to ciężka praca, ale nauczył się kamieniarstwa”. Należy przypuszczać, że pracował nie tylko w kamieniołomach Strzegomia, ale także Kostrzy czy Rogoźnicy. Trzeba pamiętać, że nie był to „grzeczny chłopiec” i pracował przymusowo, dlatego nie powinny dziwić takie wspomnienia: „Przeważnie nam się nie chciało – wspomniał w jednym z wywiadów. – Zwłaszcza że odkryliśmy niedaleko stary, zalany wodą kamieniołom na terenie dawnego obozu Gross-Rosen. Tam walało się sporo gotowych bloków, trzeba było tylko trochę z wierzchu oskrobać. Pchaliśmy nasze wózki w tamtą stronę, a z powrotem właziliśmy na kamienie. Z góry fajnie się zjeżdżało. A w niedzielę chodziliśmy nad ten zatopiony kamieniołom i spuszczaliśmy wózki po szynach. Przyjemnie było patrzeć, jak ten ciężki wózek leci po szynach, nabiera szybkości, potem fruwa w powietrzu i wali się do 70-metrowego dołu. Najpierw słychać plusk wody, a potem ogromna fontanna strzela pod niebo. To była frajda i czysty wandalizm. Ale nie mieliśmy nawet radia, a z nudów człowiek może wszystko zrobić”. Opis ten, choć bardzo szczegółowy, może być przykładem wizualizacji fantazji młodego człowieka, który z nudów ciskał kamienie do zalanego kamieniołomu i z kolegami wyobrażał sobie, jak by to było, gdyby wagonik rozpędzić w taki właśnie sposób…
Choć wcześniej i później imał się różnych zawodów, to z kamieniarstwem związał się najbardziej. „To był jego pierwszy zawód, który lubił i który nigdy go nie zawiódł”.
W Strzegomiu Himilsbach nauczył się bardzo ważnej dla jego przyszłości rzeczy: czytać książki. To uaktywniło jego najbardziej niepojęty talent literacki i zaowocowało przygodą z artystyczną bohemą Warszawy. Opowiadania, które pisał, wprawiały w zdumienie „zawodowych” literatów, a towarzyskość, prosta, szorstka powierzchowność i dar opowiadania zaskarbiły mu rzesze znajomych z kręgów, o których chłopak z nizin społecznych i z kryminalną przeszłością mógł tylko marzyć.
Choć jako literat radził sobie całkiem dobrze, a kariera aktorska wyniosła go na najwyższe poziomy popularności, to ani pisarze, ani aktorzy w tamtych czasach za wiele nie zarabiali. A przy mocno towarzyskim trybie życia pieniędzy często brakowało. Dlatego z pracą kamieniarza związany był bardzo długo. W Warszawie pracował mniej lub bardziej regularnie w zakładach kamieniarskich zlokalizowanych przy Powązkach. W tym kontekście pojawiają się takie nazwiska z branży, jak Cybulski, Krzesiewicz, Trzciński. Zdaniem Krzesiewicza „Himilsbach był dobrym, solidnym i starannym kamieniarzem. Nie trzeba było po nim poprawiać. Robił, co mu kazali. A praca w tamtych czasach była o wiele trudniejsza niż dzisiaj. Nie było specjalistycznych maszyn, wszystko trzeba było skuwać, szlifować i obrabiać ręcznie”.
Materiał w PRL-u, zwłaszcza zaraz po wojnie, był bardzo cennym towarem. Błąd kamieniarza był więc bardzo kosztowny. Z tego powodu ceniono fachowców dobrze wykonujących swoją pracę. Dodatkowym atutem Himilsbacha były kontakty, które miał w kamieniołomach w Strzegomiu. Podobno pomagał załatwić bloki czy płyty poza kolejką.
Anegdot z udziałem Himilsbacha jest mnóstwo. Ile jest w nich prawdy, wie niewielu, ale nie na prawdzie polega ich urok. Niektóre z nich dotyczą kamieniarstwa. „Himilsbach często opowiadał anegdotę o tym, jak w Warce na cmentarzu potajemnie przed władzami peerelowskimi naprawiał grobowiec przywódcy powstania listopadowego Piotra Wysockiego. Wysocki, skazany na „zesłanie” do Warki dożył tam swoich dni, do końca ponoć jednak nie rezygnując z wielkiego hobby, jakim były kobiety […]. Na czas remontu kamieniarze ukryli jego trumnę pod płotem i gdy nieśli ją cmentarną alejką z powrotem do grobu, zagrodziła im drogę starucha z laską. Ale ciągle jeszcze elegancka, z rękawami zakończonymi wytworną koronką. Zatrzymała władczym gestem kondukt, stuknęła laseczką w trumnę. Piotruś? – spytała. Kamieniarze skinęli tylko głowami, nie byli w stanie wykrztusić słowa, stali jak zahipnotyzowani. Ona natomiast wszczęła z Piotrusiem miłosny dialog, coś mu mówiła, o coś pytała. Odprowadziła go do grobu, asystowała przy zamurowywaniu trumny i klęczała, gdy kamieniarze już odeszli”.
Mitomania towarzysząca Himilsbachowi, zarówno wynikająca z jego własnych słów, jak i słów ludzi, którzy się przez lata z nim stykali, sprawia, że nie można jednoznacznie powiedzieć, co jest tak naprawdę jego kamieniarskim dziełem. Jeżeli chodzi o odbudowywaną po wojnie Warszawę, to „w kręgu podejrzeń” jest prawie wszystko. Od detali MDM-u przez napisówki cmentarne na Powązkach po zabytki Starówki z kolumną Zygmunta na czele.
Spytany kiedyś podczas wywiadu, którą twórczość sobie bardziej ceni – literacką czy kamieniarską, bez wahania odpowiedział, że kamieniarską. Uzasadnił to w swoim charakterystycznym stylu: „Bo tą twórczością nikt sobie d… nie podetrze”.
Krzysztof Skolak
Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Rejs na krzywy ryj. Jan Himilsbach i jego czasy" Anny Poppek wydanej przez wydawnictwo vis-à-vis Etiuda z Krakowa w 2013 r. Oryginalny tekst ukazał się na łamach 70. numeru "Nowego Kamieniarza" w październiku 2013 r.
(3.9.2014 r.; 9:00)